Słowenia - Socza

Socza – szmaragdowa rzeka.

Byłem zmęczony i znużony. Znużony jak wtedy, kiedy ktoś po drugiej stronie linii telefonicznej opowiada mi o zjawiskowych polisach ubezpieczeniowych czy wtedy, kiedy słyszę w radio najnowszy hit Szymona Wydry. Tym razem uczuciu zmęczenia towarzyszyła nadzieja na rychłe dotarcie do celu podróży. Była 6 rano. Mój drogi syn i równie droga żona spali smacznie na tylnim siedzeniu francuskiego kombi, a słońce nieśmiało wyglądało zza alpejskich szczytów niczym dziecko, które niechętnie wychodzi ze swego pokoju w trakcie odwiedzin cioci Bożeny. Wjechałem właśnie do Słowenii. Byłem szczęśliwy.

Ludzie rzadko kiedy decydują się jechać ponad tysiąc kilometrów nad rzekę. Nad morze czy jezioro? Tak. Nad rzekę? Rzadko i niechętnie. Skąd ta niechęć? Po pierwsze prawie w każdym mieście jakaś rzeka jest – większa czy mniejsza, ale jest. Po co więc jechać taki kawał drogi skoro można zobaczyć płynącą z nurtem wodę właściwie wszędzie w promieniu, powiedzmy, piętnastu kilometrów od domu. Po drugie, rzeki, według wielu, wszędzie są takie same. Czym więc różnić się ma się wywczas nad Wieprzem od pikniku nad Amazonką? Według wielu – niczym. Po trzecie, rzeki są piekielnie nudne, bo (według wielu) ciężko nad nimi zbudować prywatną fortecę z kolorowych parawanów, woda zimna, a i gofrów z bitą śmietaną jak na lekarstwo.

Szkoła Językowa Guliwer. Podróże Guliwera, Słowenia

Wbrew wielu pukających się w głowę amatorów basenów zamkniętych na terenie hotelowego obozowiska zwanego pociesznie all-inclusive i tych, którzy twierdzą, że nie ma wakacji bez palm i nielimitowanej dziennej racji frytek, wybraliśmy się na wakacje nad słoweńską rzekę – nad szmaragdową Soczę.

Socza (Soča) to niewątpliwie jedna z najbardziej spektakularnych rzek Europy, mierząca ponad 130 km długości, biegnie wzdłuż zachodniej granicy Słowenii, wpada bez pardonu do Italii w rejonach miasta Gorizia, jakby wiedziała o układzie z Szengen, po czym rozpuszcza się w  toniach Zatoki Triesteńskiej. Nie było by więc w niej nic wyjątkowego gdyby nie jej absolutnie hipnotyzujący kolor – szmaragdowo-turkusowy.

Socza (Soča po słoweńsku, Isonzo po włosku) wypływa z północno-zachodniej części wapiennych Alp Julijskich, a swój absolutnie oszałamiający kolor właśnie wapieniowi zalegającemu na swym dnie zawdzięcza. Trudno się dziwić, że na świecie znana jest jako „Emerald Beauty”, a jej piękno docenili nawet spece od Disneya, kręcąc nad Soczą sceny do filmu Kroniki z Narnii w 2008 roku. Jakże tam nie pojechać skoro nawet spadkobiercy ojca Myszki Miki uznali właśnie tę rzekę za baśniową? Faktycznie, to rzeka jak z baśni.

Trudno mi jednak, jako mężczyźnie od urodzenia, określić w sposób jednoznaczny jej barwę. Należę do tej rasy ludzkiej, która potrafi rozpoznać i nazwać co najwyżej kilka kolorów tęczy i nawet pod groźbą najbardziej wyszukanych tortur nie jest w stanie odróżnić różowego od łososiowego, ecru od kremowego, kanarkowego od cytrynowego, malachitowego od zielonego, czy chabrowego od niebieskiego. Niedawno nawet sweter, który przez dziesięć lat swego życia zwałem potocznie „szarym swetrem”, dzięki przenikliwości optycznej mojej żony otrzymał tajemniczy przydomek „zielony”. Nie zdefiniuję więc trafnie koloru Soczy. Jest po prostu uderzającą zielono-niebieska (więc zdaje się, że turkusowa, tak?), ale jej barwa jest tak niezwykle intensywna i głęboka, że rzeka meandrując przez zielone pola, łąki, i doliny zachodniej Słowenii,  nie zlewa się z chromatyką pejzażu, lecz wyróżnia się bezczelnie na jego tle niczym złoty ząb w śnieżnobiałej protezie wujka Staszka, księcia weselnych parkietów.Szkoła Językowa Guliwer. Podróże Guliwera, Słowenia

Wędrówkę wzdłuż rzeki najlepiej rozpocząć w miejscowości Bovec. To istny raj dla amatorów sportów ekstremalnych. Rafting, kayaking, fly fishing, canyoning i wiele innych „ingów” czeka na wszystkich tych, dla których oglądanie programu „Gwiazdy skaczą do wody” nie stanowi już żadnego ekstremum. My wybraliśmy Bovec ze względu na jego idealną lokalizację – stąd blisko zarówno w Alpy Julijskie jak i do innych ciekawych nadrzecznych miasteczek, a i do słynnego jeziora Bled dojechać stąd można w niecałe dwie godziny. Chcąc odwiedzić inne nadrzeczne atrakcje, z Boveca należy kierować się na południe w kierunku miejscowości Kobarid.  Przed wjazdem do miasta obowiązkowo należy zatrzymać się, aby zobaczyć słynny wodospad Kozjak, który zasila Soczę wpadając z impetem do dosyć dużej skalnej niszy, tworząc całkiem widowiskowy spektakl wody i światła. Dojście do wodospadu to zaledwie kilkadziesiąt minut przyjemnego spaceru w górę po szutrowej nawierzchni. Rodzaj nawierzchni oczywiście odgrywa tu rolę jedynie wtedy, kiedy człowiek wybiera się (tak jak my) w takie miejsca z dzieckiem w wózku. Jeśli nie macie wózka firmy Chico (którym można poruszać się jedynie po drogach wyścielanych jedwabiem z Koryntu), dotarcie do Kozjaka staje się łatwe jak zakup ciupagi na Krupówkach. Do Kobaridu wjechać trzeba koniecznie. To jedno z najważniejszych miasteczek zlokalizowanych szczęśliwie nad turkusową rzeką. Trudno jednak sobie wyobrazić, że miejsce tak bardzo bajeczne i oderwane od rzeczywistości, stało się scenerią niewyobrażalnie krwawych starć w czasie Pierwszej Wojny Światowej. Bitwa pod Kobaridem, znana w świecie głównie jako bitwa pod Caporetto, pomiędzy armią włoską, a wojskami niemieckimi i austrowęgierskimi trwała od 24 października do 1 grudnia roku 1917. Była to dwunasta już bitwa stoczona od 1914 roku nad Soczą, która ostatecznie przypieczętowała triumf imperium austrowęgierskiego nad Włochami. Szacuje się, że we wszystkich bitwach nad Soczą życie straciło ponad 700 000 włoskich żołnierzy. O słynnej bitwie pod Kobaridem opowiada Ernest Hemingway w swojej książce Pożegnanie z bronią. W centrum miasta znajduje się muzeum, które w sposób nader drastyczny, ale jakże dobitny pokazuje psie życie żołnierzy frontu na Soczy (nie dla dzieci!), a nad miastem wznosi się mauzoleum poległych w bitwie pod Caporetto. Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że miasto żyje historią, jest nawet nieco przygniecione atmosferą historycznej pamięci. Socza płynie jednak dalej i dalej onieśmiela nienaturalną barwą drwiąc sobie z demonów przeszłości. A gdzie płynie? Na południe rzecz jasna, do Tolmina. To nieco senne miasteczko to brama do słynnej w tych stronach Słowenii atrakcji zwanej Tolminska Korita – fantastyczne miejsce, w którym zobaczyć można jary i wąwozy, jakie Socza przez tysiące lat tworzyła nie bacząc na naturalne przeszkody. Tym razem wyprawa z wózkiem po stromych, skalnych podejściach i wąskich drewnianych, chwiejnych mostkach okazała się  pomysłem równie dobrym co romantyczny, nocny spacer po krakowskiej Nowej Hucie. Na koniec wędrówki wzdłuż słoweńskiej szmaragdowej rzeki warto zajrzeć do miejscowości Kanal. To tu znajduje się wyjęty żywcem z wakacyjnej pocztówki kamienny most łączący dwa brzegi turkusowej rzeki.Szkoła Językowa Guliwer. Podróże Guliwera, Słowenia

Zwiedzając rejon Soczy dostałem jakiś folder reklamowy promujący historię i największe atrakcje jakie spotkać można nad turkusową rzeką. Na jednym ze zdjęć zobaczyłem znajomą postać. Był to starszy mężczyzna przebrany w strój oficera armii austrowęgierskiej. Pan Michael Kosmrl, w którego domu nocowaliśmy, okazał się być pasjonatem historii regionu i co roku brał udział w rekonstrukcjach bitew nad Soczą. To on uświadomił mi, że Socza to rzeka wyjątkowa: dziś uderzająco niebieska, kiedyś brunatna od krwi, tych którzy nad nią stracili rzycie w obronie ojczyzny.

Cieszę się, że poznałem Soczę i Pana Michaela, pomimo, że jego pies Timi boleśnie ugryzł mnie w łydkę.

 

Posted in Podróże guliwera and tagged .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *